środa, 28 sierpnia 2013

01. Trudna samotność.

Samotność. Czym jest w ogóle samotność? Trudno odpowiedzieć na to pytanie.
W opinii jednych samotnym będzie ksiądz, który nie ma bliskiej rodziny czyli żony i dziecka.
W mniemaniu drugich samotnym będzie tak zwany żul, spędzający większość swojego czasu w izbie wytrzeźwień.  Człowiek z marginesu społeczeństwa, który nie miał nic bądź stracił wszystko.
Samotnym może być również ten, kto ma pełną rodzinę. Ma na niego kto czekać, kto dotrzymać towarzystwa. Może jednak czuć się samotny z jakiegoś powodu. Może ci bliscy go nie rozumieją? Może nie mają czasu dla niego? Może samotna osoba boi się przyznać przed druga osobą , że coś jest nie tak, bo boi się ich reakcji? Woli męczyć się ze wszystkim sam.  Myśli, że wygra. Myli się bardzo. Bez wsparcia nie jesteśmy wstanie pokonać przeciwności losu lub dążyć do realizacji marzeń.  Potrzeba nam kogoś kto da nam przysłowiowego kopa w dupę.
Pewnie zapytacie gdzie zaufanie, skoro boimy się przyznać do czegoś  przed kimś ważnym dla nas. 
W dzisiejszych czasach nie pojawia się często. Odeszło w zapomnienie.
Samotność ma wiele interpretacji. Od nas zależy jak ją odczytamy.
Więcej jest tych samotnych niż tych, którzy mają oparcie w innych. Brutalna rzeczywistość.
*
Jak się okazało moim sąsiadem z góry jest Fabian Drzyzga, rozgrywający stołecznego klubu, do którego podobno wzdychała duża część płci pięknej. Zdziwiłam się kiedy wydało się kim jest.  Czym? Tym, że przywiało go na takie zadupie jakim była dzielnica Warszawy, w której mieszkałam.
Drzyzdze spodobało się przebywanie z moją osobą toteż od dwóch tygodni przychodził do mnie regularnie, nic nie robiąc sobie z tego, że z każdym razem go wypraszałam. Nie moja wina, że nie lubiłam towarzystwa. Dobra, po głębszym zastanowieniu wina poniekąd była moja. Świadomie ograniczałam kontakty z ludźmi do minimum, bojąc się odrzucenia.  Bałam się, ze mnie nie polubią. Nie zaakceptują moich dziwactw i nierozgarnięcia. Bałam się braku akceptacji.
Leżałam w łóżku, okryta kocem. Towarzyszyły mi niezliczone ilości notatek ze studiów. Nie byłam na uczelni tylko tydzień a zaległości narobiło się wiele. Dobrze, że zmusiłam się do wyjścia na uczelnie, bo mogłabym spędzić kolejne siedem dni w czterech ścianach i robić to, czego nie powinnam. Byłam do tego zdolna. Tylko jeść i rzygać. Potem obiecywać sobie, że to ostatni raz i łamać dane sobie słowo. Czuć wstyd i upokorzenie z powodu tego, co się robi. Takie rzeczy potrafiłam robić najlepiej.
Najgorsza byłą jednak świadomość, że wiedziałam, ze to choroba. Byłam chora. Ja nawet na terapii byłam., ale szybko się poddawałam.
Rozległ się charakterystyczny dźwięk dzwonka do drzwi. Wiedziałam kto to. Nikt inny mnie nie odwiedzał.
-Proszę! – krzyknęłam, nie mając zamiaru zostawiać notatek z Łacińskiej Terminologii Prawniczej. Moich uszu dobiegł dźwięk zamykanych drzwi. Chwilę później pojawił się w niewielkim pokoiku, w którym się znajdowałam. Oparł się o framugę drzwi. W jednej ręce trzymał butelkę wina a w drugiej opakowanie pizzy Familijnej. Cholera.
-Muszę odreagować.
-Coś się stało?
-Nie wytrzymam z nimi. – opadł na lóżko, na którym siedziałam. –Co robisz?
-Próbuję się uczyć.
-A to nowość. – zmarszczył brwi, patrząc na mnie uważnie. –Co maglujesz?
-Łacińską terminologię prawniczą. – pomachałam mu przypadkowym plikiem kartek przed oczami. 
-Przeszkadzam?
-Tak.
-To nic. – wyszczerzył się, wyciągając mi z dłoni zapisanie koślawym pismem Kingi  kartki. –Odpoczniesz sobie.
-Fabian, do kurwy jednej, oddawaj to! – warknęłam, kiedy gniótł notatki i rzucił je pod okno.
-Gdyby je opodatkować, to nasz kraj wyszedłby z kryzysu.  – zabrał się, jak mniemam, za zastanawianie się jak tworzyć butelkę wina.
-Wynoś się. – wycedziłam przez zaciśnięte zęby . Była zirytowana jego zachowaniem a może już po prostu nie potrafiłam się wyluzować?  Tylko, co ja miałam myśleć. Przychodzi jak do siebie i wtrąca się w moje sprawy. Co on sobie myśli? 
-Dlaczego?
-Bo mam kolokwium! – skłamałam. –Może ciebie to nie obchodzi, bo jest ci to obce, ale mi zależy. – odrzuciłam koc, po czym wstałam z zajmowanego miejsca. Podeszłam do miejsca gdzie rzucił kartki. Podniosłam leżące pod oknem, zwinięte w kulkę zapiski. 
-Przepraszam. – rzekł rozgrywający. Po tych słowach udał się do korytarza, w którym znalazł drzwi, które pozwalały mu na opuszczenie moich metrów kwadratowych. Zrobiło mi się głupio z powodu swojego zachowania. Zawsze zrażałam do siebie ludzi.
Zostawił to, co przyniósł czyli wino i pizzę. Jedzenie zaniosłam do śmietnika przed blokiem , żeby nie kusiło. Wiem, że to marnowanie. Uprzednio jednak wykroiłam sobie mały kawałek owej Pizzy, który zjadłam. Byłam słaba. Wiedziałam, co to spowoduje. Wiedziałam, ze pociągnie za sobą szereg niepożądanych następstw. Niekontrolowanych zachowań.
Zakończyło się nad sedesem. Palce w jamie ustnej. Zaczerwienione i załzawione oczy. Kolor czerwony na twarzy. Znów to samo. Wyrzuty sumienia, które popychają do tego.

Nigdy nie będzie normalnie. 

od autorki: Te rozkminy są do mnie nie podobne, do mojego stylu pisania też, ale gdzieś trzeba :P 
Beznadziejnie. 
Wieczór ze starym podręcznikiem ciotki od patologii <3