Samotność. Czym jest w ogóle
samotność? Trudno odpowiedzieć na to pytanie.
W opinii jednych samotnym będzie
ksiądz, który nie ma bliskiej rodziny czyli żony i dziecka.
W mniemaniu drugich samotnym będzie tak zwany żul,
spędzający większość swojego czasu w izbie wytrzeźwień. Człowiek z marginesu społeczeństwa, który nie
miał nic bądź stracił wszystko.
Samotnym może być również ten, kto ma pełną rodzinę. Ma na
niego kto czekać, kto dotrzymać towarzystwa. Może jednak czuć się samotny z
jakiegoś powodu. Może ci bliscy go nie rozumieją? Może nie mają czasu dla
niego? Może samotna osoba boi się przyznać przed druga osobą , że coś jest nie
tak, bo boi się ich reakcji? Woli męczyć się ze wszystkim sam. Myśli, że wygra. Myli się bardzo. Bez
wsparcia nie jesteśmy wstanie pokonać przeciwności losu lub dążyć do realizacji
marzeń. Potrzeba nam kogoś kto da nam
przysłowiowego kopa w dupę.
Pewnie zapytacie gdzie zaufanie, skoro boimy się przyznać do
czegoś przed kimś ważnym dla nas.
W dzisiejszych czasach nie pojawia się często. Odeszło w
zapomnienie.
Samotność ma wiele interpretacji. Od nas zależy jak ją
odczytamy.
Więcej jest tych samotnych niż tych, którzy mają oparcie w
innych. Brutalna rzeczywistość.
*
Jak się okazało moim sąsiadem z góry jest Fabian Drzyzga,
rozgrywający stołecznego klubu, do którego podobno wzdychała duża część płci
pięknej. Zdziwiłam się kiedy wydało się kim jest. Czym? Tym, że przywiało go na takie zadupie
jakim była dzielnica Warszawy, w której mieszkałam.
Drzyzdze spodobało się przebywanie z moją osobą toteż od
dwóch tygodni przychodził do mnie regularnie, nic nie robiąc sobie z tego, że z
każdym razem go wypraszałam. Nie moja wina, że nie lubiłam towarzystwa. Dobra,
po głębszym zastanowieniu wina poniekąd była moja. Świadomie ograniczałam
kontakty z ludźmi do minimum, bojąc się odrzucenia. Bałam się, ze mnie nie polubią. Nie
zaakceptują moich dziwactw i nierozgarnięcia. Bałam się braku akceptacji.
Leżałam w łóżku, okryta kocem. Towarzyszyły mi niezliczone
ilości notatek ze studiów. Nie byłam na uczelni tylko tydzień a zaległości
narobiło się wiele. Dobrze, że zmusiłam się do wyjścia na uczelnie, bo mogłabym
spędzić kolejne siedem dni w czterech ścianach i robić to, czego nie powinnam. Byłam
do tego zdolna. Tylko jeść i rzygać. Potem obiecywać sobie, że to ostatni raz i
łamać dane sobie słowo. Czuć wstyd i upokorzenie z powodu tego, co się robi.
Takie rzeczy potrafiłam robić najlepiej.
Najgorsza byłą jednak świadomość, że wiedziałam, ze to
choroba. Byłam chora. Ja nawet na terapii byłam., ale szybko się poddawałam.
Rozległ się charakterystyczny dźwięk dzwonka do drzwi.
Wiedziałam kto to. Nikt inny mnie nie odwiedzał.
-Proszę! – krzyknęłam, nie mając zamiaru zostawiać notatek z
Łacińskiej Terminologii Prawniczej. Moich uszu dobiegł dźwięk zamykanych drzwi.
Chwilę później pojawił się w niewielkim pokoiku, w którym się znajdowałam.
Oparł się o framugę drzwi. W jednej ręce trzymał butelkę wina a w drugiej
opakowanie pizzy Familijnej. Cholera.
-Muszę odreagować.
-Coś się stało?
-Nie wytrzymam z nimi. – opadł na lóżko, na którym
siedziałam. –Co robisz?
-Próbuję się uczyć.
-A to nowość. – zmarszczył brwi, patrząc na mnie uważnie.
–Co maglujesz?
-Łacińską terminologię prawniczą. – pomachałam mu
przypadkowym plikiem kartek przed oczami.
-Przeszkadzam?
-Tak.
-To nic. – wyszczerzył się, wyciągając mi z dłoni zapisanie
koślawym pismem Kingi kartki.
–Odpoczniesz sobie.
-Fabian, do kurwy jednej, oddawaj to! – warknęłam, kiedy
gniótł notatki i rzucił je pod okno.
-Gdyby je opodatkować, to nasz kraj wyszedłby z
kryzysu. – zabrał się, jak mniemam, za
zastanawianie się jak tworzyć butelkę wina.
-Wynoś się. – wycedziłam przez zaciśnięte zęby . Była zirytowana
jego zachowaniem a może już po prostu nie potrafiłam się wyluzować? Tylko, co ja miałam myśleć. Przychodzi jak do
siebie i wtrąca się w moje sprawy. Co on sobie myśli?
-Dlaczego?
-Bo mam kolokwium! – skłamałam. –Może ciebie to nie
obchodzi, bo jest ci to obce, ale mi zależy. – odrzuciłam koc, po czym wstałam
z zajmowanego miejsca. Podeszłam do miejsca gdzie rzucił kartki. Podniosłam
leżące pod oknem, zwinięte w kulkę zapiski.
-Przepraszam. – rzekł rozgrywający. Po tych słowach udał się
do korytarza, w którym znalazł drzwi, które pozwalały mu na opuszczenie moich
metrów kwadratowych. Zrobiło mi się głupio z powodu swojego zachowania. Zawsze
zrażałam do siebie ludzi.
Zostawił to, co przyniósł czyli wino i pizzę. Jedzenie
zaniosłam do śmietnika przed blokiem , żeby nie kusiło. Wiem, że to marnowanie.
Uprzednio jednak wykroiłam sobie mały kawałek owej Pizzy, który zjadłam. Byłam
słaba. Wiedziałam, co to spowoduje. Wiedziałam, ze pociągnie za sobą szereg
niepożądanych następstw. Niekontrolowanych zachowań.
Zakończyło się nad sedesem. Palce w jamie ustnej.
Zaczerwienione i załzawione oczy. Kolor czerwony na twarzy. Znów to samo.
Wyrzuty sumienia, które popychają do tego.
Nigdy nie będzie
normalnie.
od autorki: Te rozkminy są do mnie nie podobne, do mojego stylu pisania też, ale gdzieś trzeba :P
Beznadziejnie.
Wieczór ze starym podręcznikiem ciotki od patologii <3
Beznadziejnie.